dzien XXV (20.06.2007) Dystans dzienny: 1000 km, Dystans calkowity: 5535 km


Sa takie dni, gdy naprawde ma sie wszystkiego dosyc. Chcialoby sie byc w domu, w cieple, przy bliskich, w milej atmosferze. Zawsze takie mysli pojawiaja sie w glowie, gdy na wyprawie jest naprawde bardzo ciezko. Czlowiek zadaje sobie wtedy pytanie, po co to wszystko robi? Przeciez w domu jest wszystko - cieplo, milosc, jedzenie, szczescie...
Najlepszym wytlumaczeniem sa chyba slowa Marka Kaminskiego, ktore dokladnie wyjasniaja po co podroznik, pielgrzym wyrusza w dluga droge, bynajmniej nie lekka...

Co znowu sie stalo, ze malo na nowo nie zaprzyjaznilem sie z "chandra". Otoz po wyjsciu z pociagu, jest godzina 21, prawie ciemno - dostalem SMSa z adresem do brata ksiedza Jana - ksiedza Jozefa w miejscowosci TALGAR - 35 kilometrow za Alma Ata. Niestety ksiadz nie mogl po mnie przyjechac, co nie bylo dla mnie najmniejszych rowerem, bo co to jest 35 kilometrow:)
Gdy wyjezdzam z centrum jest juz 22 - calkowita ciemnosc. Lampki rowerowe sa gdzies pochowane - nie mam pojecia gdzie. Nie widze drogi, samochody trabia, droga dziurawa - istne szalenstwo i wariactwo. Znajduje tylko czolowke, ktora oswietla mi droge. Jednak z tylu, nie jestm widziany przez kierowcow, ktorzy co chwile trabia. Talgar to wioska polozona u podnoza gor, czyli WYSOKO - i to jest caly problem. Jest juz po 22giej, noc ciemna, samochody o maly wlos mnie nie rozjedzaja, a dochodza jeszcze 12% podjazdy. Wierzcie mi - psycha wysiada!!!35 kilometrow caly czas pod gore...Naprawde mialem ochote "rzucic" wszystko i isc spac w jakies krzaki. Jednak po 3 dniach "meczarni" na ciele zalega pare warstw potu i brudu - to daje sile oraz motywacje by spinac miesnie, nie dolowac sie i pedalowac - by jechac - na Talgar. Po raz kolejny walka ze swoimi slabosciami - zakonczona sukcesem. Jednak majac jasno postawiony cel, jezeli czlowiek chce - moze go osiagnac. udalo sie. Pare minut po polnocy zajezdzam do Ksiedza! Warto bylo!:) Od razu cieply prysznic, a potem chlodne piwo, ktore ksiadz daje w "nagrode" za pokonanie drogi pozna pora:) Ponownie SZOK:) Ksiadz JOZEF , funduje piwo:)
ROzmawiamy do pozna w nocy i idziemy spac okolo 3 rano. Ksiadz JOZEF, jest rownie mily i wesoly jak brat:) Podoba mi sie jego podejscie do zycia - z dystansem i z "jajem". Z reszta zobaczcie jego fotke na glownej stronie "KOSCIOLA w KAZACHSTANIE":)
Co tu duzo pisac, "LUZ, blues i orzeszki" :)

Jadac pociagiem, mialem dylemat, kiedy zaczac skladac rower bo balem sie, ze zaraz zleci sie caly wagon i kazdy bedzie wszystkiego dotykal, jak to maja w zwyczaju ludzie wschodu. Zaczalem, od razu gdy ruszylismy sprzed przedostatniej stacji. Dzieki temu zminimalizowalem ilosc osob do minimum. Po cichu otwieram karton, i najpierw zaczynam wyciagac sakwy, by miec, gdzie pakowac rzeczy, dzieki czemu nikt niczego mi nie "podwedzi":). Gdy wszystko, poza rowerem i narzedziami jest juz spakowane - wyciagam moja PIEKNOSC;) Od razu zlatuje sie trzech mlodziakow. Jak sie potem okazalo, bardzo mi pomogli. Trzymali rower, dokrecali srubki. Bylo co skladac, skrecac. Gdy dojechalismy do ALMA ATY 2, wlasnie konczylem dociskac zacisk w przednim kole - zdazylem na styk - bylem calutki spocony, ale szczescliwy, ze juz po wszystkim - teraz moge tylko wsiadac i jechac:) Jednak, gdy wychodze z dworca- zamurowalo mnie.. Przede mna, w tle - GORY - piekne, osniezione 4ro i 5ciotysieczniki, ale miejsce!! Jeszcze nie wiem, ze niedaleko od tych gor przyjdzie mi spedzic kilka najbliszych dni!!


dodane 27 Jun 2007




dzien XXIV (19.06.2007) Dystans dzienny: 1000 km, Dystans calkowity: 4535 km

==================
Z INNEJ BECZKI: NA
PISALEM dlugiego, bardzo dlugiego posta z dzisiejszego dnia - 19 czerwca 2007- wylaczyli prad!!Trzeba pisac ponownie..:( Akurat wylaczyli jak "przyszla wena" i nie chciala sie odczepic:) Prad wlaczyli dopiero po 4 godzinach. Poszedlem sie zdrzemnac. Wena zasnela razem ze mna - obudzilem sie, ale niestety, juz sam...:(
==================

Sen twardy, ale nie znaczy wcale, ze dobry, poniewaz "wyro" mialo dlugosc 181 cm. Zdawalo mi sie, ze mam 182 centymetry wzrostu, ale chyba uroslem bo brakowalo mi co najmniej jeszcze 3-4 cm, by sie wyprostowac i spac po dlugosci. Nie miescilem sie nawet po przekatnej. Chyba przez to zaczal mnie bolec troche kregoslup, bo ani razu sie nie wyprostowalem...jeszcze ta wysokosc - 60 cm. Spanie w namiocie nŕ wyprawie , w tym przypadku to jak spanie w cztero gwiazdkowym hotelu, ale przynajmniej bedzie co wspominac. Ksiadz JAN z URALSKA powiedzial, bardzo fajne zdanie, nie jestem w stanie go teraz zacytowac, ale sens byl taki "ze jezeli, gdzies nie dostaniesz po d..., nie stracisz troche nerwow, zdrowia, to tak jakbys tam nie byl i tego nie przezyl". Chodzi o to, ze po prostu takie rzeczy pamieta sie do konca zycia:) To przezycia i wspomnienia, za ktore nie uda Ci sie zaplacic karta MASTERCARD:)
Przez caly wczorajszy dzien, az do dzisiejszego popoludnia w ogole nie wychodze z pociagu, nawet gdy ten sie zatrzymuje na stacjach po 15-20 minut, ba...staram sie nawet nie opuszczac swojego miejsca...:)Teraz sie z tego smieje, ale kto ma ze soba w podrozy 80 kilogramow najcenniejszych rzeczy, jakie zgromadzil przez zycie - juz nawet nie chodzi o wartosc materialna, ale wartosc sentymentalna...ten naprawde mnie zrozumie:)Gdybym wracal z wyprawy, tak bym juz nie zrobil, ale wyprawa sie dopiero zaczyna i rozkreca - trace bagaz - nie ma wyprawy. Teraz na pewnie mnie zrozumiecie:)
W tym i nastepnym poscie chcialbym napisac jak wygladalo "zycie" moje i wszystkich wspolpasazerow. Legalnych i "nielegalnych"(czyt. bez biletu, na/za lapowke). Mam nadzieje, ze mi sie uda.

Moim szczesciem w nieszczesciu podczas calej podrozy byl fakt, ze pode mna "spala"(czyt. jechala, choc w tych pociagach czlowiek stara sie tylko spac)matka z dzieckiem, a na przeciw mnie malzenstwo z 3 dzieci na 4 miejscach. Dlaczego szczescie w nieszczesciu?
Otoz kazdy wie, ze zadna dobra matka na swiecie nie pozwoli zrobic krzywdy swojemu dziecku i bedzie robila wszystko by uchronic go przez potencjalnym niebezpieczenstwem. Dzieki temu, do naszego fikcyjnego "przedzialu" nikt nigdy sie nie przysiadal, ba...nawet nie mogl sie rozejrzec bo natychmiast obie mamuski(MAMUSKI - duze mamuski, jak to Kazachskie i Rosyjskie mamy:) przybieraly bojowe nastawienie;) Wlasnie dzieki temu, potem bylem spokojniejszy, nikt u nas nie zgoscil nawet na chwile, w przeciwienstwie do innych przedzialow - tam siedzialo po 8-10 osob na 6 miejscach:). Platz Karten, tak jak pisalem to wagon, w ktorym jest duzo i jeszcz wiecej osob niz miejsc, przez to, ze PROWADNIK wpuszcza wszystkich, ktorzy daja lapowki. A ci "pasazerowie" tez musza gdzies usiasc, polozyc sie. Przez to chodza i siadaja na cudzych, zarezerwowanych miejsach. Stad lepiej samemu nie jechac PLATZ KARTEN bo wychodzac np. do ubikacji, mozesz na swoim lozku zastac jakas stara babcie, ktora juz zasnela i wtedy nic juz Ci nie pomoze:) Moim drugim szczescie, byl jeszcze fakt, ze spalem na I pietrze - czyli zadna babcia raczej nie przyjdzie sie do mnie przespac, a jezeli nawet, to zanim zdazy wejsc na wysokosc 1,5 metra, ja juz zdaze wrocic:)

Jadac takim pociagiem, naprawde nie mozna sie nudzic, poniewaz doslownie co 10 minut chodzi jakis sprzedawca. W zaleznosci co sprzedaje krzyczy: "Manty, pieroszki, mineralka, chlodna mineralka, piwo, chlodne piwo, cigarety, chlieb, mrozone, domaszny wyrob...itd.itp". Poza jedzeniem sprzedawano tez, bizuterie, odziez dziecieca, odziez damska, odziez meska, odziez dla niemowlat. Jednak "rozwalilo" mnie jak pojawil sie czlowiek i sprzedawal misie pluszowe, wieksze od niego samego!!!Wyobrazcie sobie, ze korytarz ma okolo 55-60 centymetrow - tak jak i w naszych wagonach PKP, a niesie takie dwe MONSTRUALNE misie i krzyczy!!:)
Chcialem robic wszystkim sprzedajacym zdjecia, ale zapewniam, ze zabrakloby mi miejsc na kartach pamieci, wiec w galerii jest tylko pare fotek;)
Od poludnia, powoli zaczynam zaprzyjazniac sie z ludzmi, poznaje Kazachow, Uzbekow, Rosjan. Z nimi tez wychodze, gdy zatrzymuje sie pociag, dzieki temu czuje sie bezpieczniejszy, kupuje dania przygotowane przez tamtejszych ludzi. Na dworcu mozna kupic wszystko, oczywiscie ciut drozej, niz normalnie, ale by oddalic sie od dworca - nie ma czasu.

Caly czas chcialbym zadzwonic do domu, powiedziec, ze u mnie wszystko w porzadku, ze jade w "szalonym pociagu", niestety nie mam ochoty placic 9 zl/minute polaczenia, wiec caly czas probuje kupic gdzies od kogos karte SIM. Brakuje mi rozmowy, zaczyna doskwierac samotnosc, morale sa bardzo nisko. Niestety, kupno nowego numeru telefonu komorkowego w Kazachstanie, wyglada podobonie jak w ROSJI. Trzeba miec jakas cala mase dokumentow: zameldowanie, obywatelstwo oraz jakies inne dokumenty. Jednym slowem kupno nowej SIM dla obcokrajowca, jest praktycznie niemozliwe, wiec pozostaje jedynie kogos poprosic, by kupil taka karte na siebie. Tylko, gdyby nawet udaloby mi sie kogos poprosic, to na zadnym dworcu nie ma salonu zadnego operatora sieci komorkowej. Dopiero w miescie - dopiero w Alma Acie?
Dopiero podczas jednego z postojow dogaduje sie z jakas kobieta, ktora ma dwie karty SIM, ze za 5$ odsprzeda mi jedna. Na koncie nic nie ma, wiec na kolejnym postoju, kupuje "karte" i doladowuje "telefon". Akurat obcokrajowiec karty "z impulsami" moze kupic bez problemu. Takim oto sposobem, mam wlasny, kazachski numer telfonu komorkowego, z ktorego moge dzwonic. Od razu daje cynk rodzinie, ktora za minute rozmowy ze mna, przez Internet placi 17 centow/1 min(rownowartosc 67 groszy/minute - tyle co nic:) Od razu poprawia sie samopoczucie po takiej rozmowie i nastawienie do swiata. Idziemy spac, juz 1 w nocy:)


dodane 27 Jun 2007




dzien XXIII (18.06.2007) Dystans dzienny: 1000 km, Dystans calkowity: 3535 km

o 5 rano, jeden z najgorszych sygnalow w zyciu. Slysze go na poczatku kazdego "waznego" na swoj sposob dnia-wazne spotkania: egzaminy, impreza, dentysta. Dzwiek 2 budzikow z 2 komorek, z 2 roznych katow pokoju, tylko po to, zeby chcac nie chcac, musial wstac z lozka, wylaczyc najpierw jedna, a potem druga. Po takim "marszu" powinienem byc juz swiadom, ze za niecale 5 godzin odjezdza moj pociag i musze "zapakowac do lodowki" swoj rower:) Tak oto powinna wygladac w dniu dzisiejszym pobudka. Jednak nie wyglŕda bo juz o 4.55 nie budza mnie komorki, lecz "swedzenie" po ukaszeniach komarow, ktorych bylo cale multum na dworcu, a ze spedzilismy tam pare ladnych chwil - komary mialy uczte...
Wstaje...zaczynam, dzien od zrobienia paru zdjec a nastepnie przechodze do "rozbierania UNIVEGI", ile tylko mam sil:) Zatrzymuje sie na pedalach, ktorych za CHINY nie moge odkrecic(ostatecznie sie nie udalo!!)...rozbieram/rozkrecam wszystko co sie da - zebatki, kierownice, mostek, kola, przerzutki, hamulce, bagazniki. Zostaje tylko sama rama z korba(+ pedaly) oraz widelec.
Niestety, kartonu po rowerze nie mam, wiec musze go zrobic z kartonu po lodowce, kt. dostaje od ksiedza Jana:). O 5.30 wstaje Ksiadz Wojtek - bierze swoj rower i jedzie do parku, na maly jogging... o 6.20 koncze zabawe z Univega, po, nieskutecznej walce przy odkrecaniu pedalow i zabieram sie do pakowania, formowania kartonu. O 7 rano jest juz prawie wszystko zapakowane w "uformowany" karton i akurat przychodzi po JOGGINGU ksiadz Wojtek i pomaga mi zaklejac tasma karton. o 8 rano jest juz wszystko gotowe i spakowane. o 9.52 odjezdza pociag - jeszcze kapiel, sesja w necie, sniadanie - a tu 9.25. Ehhh...nigdy nie moge nic zrobic wczesniej - zawsze wszystko na ostatnia chwile...

Nie wszystko zmiescilo sie w karton - ostatecznie ODZIELNIE zostaja jeszcze 3 wory transportowe CROSSO , wypchane do granic mozliwosci. Kazdy rowniutko wazy po 12 kilogramow. Oraz dwa "przednie" kola.

PIATY wagon, miejsce 46. Ksiadz Wojtek niesie kola i jeden wor, ksiadz Jan 2 wory, a ja ponad 40 kilogramowy karton. Wole o tym nie myslec, poniewaz naprawde bylo ciezko przeniesc karton wielkosci lodowki, tylko "cienszy" przez kilkaset metrow. Akurat samochod postawilismy przy ostatnim wagonie, a wszystkich bylo ponad 20. Prowadnik nie robi problemu z wniesiem bagazu do wagonu. Ksieza odchodza a ja zostaje juz sam w pociagu PLATZ KARTEN. Niestety moja sytuacja wcale nie wyglada tak rozowo, jak wyglada, bo za chwile PROWADNIK wola do swojego "przedzialu" i mowi, ze za bagaz nalezy sie 100$, prawdziwe 100 "zielonych"!!Ksiadz Jan uprzedzal ze SZEF WAGONU moze wystartowac od wysokiej kwoty, ale zeby od takiej?.Za bilet zaplacilem 37$ a bagaz mialby kosztowac 100$? CHyba troche nie hallo..."Dmuchac sobie w kasze nie dam" :) tak wlasnie nagle "podskakuja" ceny, gdy czlowiek ze wschodu widzi OBCOKRAJOWCA z ZACHODU. Nadal jest myslenie, ze "zachod bogaty, wiec niech Ci z zachodu placa". W portfelu mam tylko 2000 TENGE, rownowartosc okolo 15$ - bo tyle maksymalnie miala wynosic "lapowka" wedlug sasiada. Na kazachstan do bardzo duze pieniadze, jak na jednorazowa "WZIATKE". Jednak jestem z zachodu i nawet tlumaczenie, ze jestem studentem, i nie mam wiecej kasy nie pomaga. Mowie, ze zaraz poprosze swoich "DRUHOW" by mi pozyczyli. Okazuje sie, ze ksieza juz poszli daleko, daleko i jako krotkowidz ledwo ich dostrzegam. SZOK i PRZERAZENIE. Gdzies w oddali ich dostrzegam i zaczynam krzyczec. Slysza mnie i za pare minut przybiegaja. Wyjasniam im, jak wyglada sytuacja, wtedy Ksieza zaczynaja sie "wyklocac" z prowadnikiem, ze go "troszke pogielo", by "spiewac" taka kwote. Troche juz Ty zyja, wiec wiedza o co chodzi, a on rzuca kwoty z kosmosu. Pertartrakcje troche trwaly, istne targi, i ostatecznie sie skonczylo na 30$. Oczywiscie ja "OFICJALNIE" juz nie mam gotowki, wiec wyciagam swoj drugi portfel, w ktorym AKURAT, DOSLOWNIE jest 30$ i daje go za plecami dla KSIEDZA Wojtka, zeby PROWADNIK, myslal ze to jego portfel. Wyglada to tak, ze Ksiadz Wojtek daje mi 30$, ktore ja nastepnie przekazuje dla najwiekszego JAWNEGO ZLODZIEJA i KANCIARZA - PROWADNIKA. Co sie dzialo przez cale 15 minut to historia na ksiazke, bo dla mnie to wszystko jest nie do pojecia. Trzeba tu pozyc by zrozumiec mentalnosc tutejszych ludzi. Mnie osobiscie to przeraza i nie pozostaje mi nic innego jak tylko sie smiac. Wszystko co sie tutaj dzieje to paradoks niczym w filmach PANA BAREI. POKAzANe w krzywym zwierciadle, jednak wszystko PRAWDZIWE i STRASZNE, z drugiej strony smieszne. Ehhh...WSCHOD...i jak ma mi sie nie podobac...??komu nie podobaja sie filmy wczesniej wspomnianego rezysera?:) Oczywiscie nie ma mowy o zadnym kwicie, bilecie na bagaz...Boje sie tylko, zeby potem nie bylo jakis problemow. W Internecie jest opisanych mnostwo historii z pociagow PLATZ KARTEN. Zabawnych, smiesznych czasem nawet strasznych. Boje sie zebym tylko nie stal sie czlowiekiem z ksiazki KAFKI, ktory nawet nie wie za co "placi".
Pociag rusza. Moje miejsce jest na I pietrze, 1,5 metra nad ziemia. Przez 59 godzin mam przelezec na kawalku o wielkosci 55 cm na 181 cm i wysokosci 60 cm. Mierzylem miarka, ktora mam w wadze. Wymiary sa wykonane z dokladnoscia co do 1 cm. Smieszne? Troche tak, ale przez 59 godzin jazdy pociagiem cos trzeba robic:)Jak nie spac, nie jesc, nie pic to mierzyc swoja "miejscowke" :). Jestem przerazony, przestraszony i na poczatku siedze jak "mysz pod miotla". Nasluchalem sie, zeby lepiej nie spuszczac swojego bagazu z oczu, poza tym nie chcialem sie "rzucac" w oczy, w koncu nie mam zadnego kwitka, poza swoim biletem. Jednak z ochudzonym "bagazem" do 80 kilogramow i parada przez cala dlugosc wagonu(jest tylko jedno wejscie i wyjscie) z "lodowka", a raczej kartonem po lodowce, nie mozna sie nie rzucac w oczy. Slysze tylko za plecami pojedyncze slowa - wielosipied, Polsza, pucieszestwiennik, innostraniec...ehh...gorzej jak w malych wioskach, gdzie kazdy o kazdym wiem wszystko:)

jazda pociagiem to kolejny temat rzeka na ksiazke. By sobie wybrazic co sie dzieje w tych pociagach warto sie przejsc na jeszcze istniejacy, najwiekszy JARMARK EUROPY w Warszawie:) "zageszczenie" czlowieka na metr kwadratowy przekracza wszystkie mozliwe normy:) Za oknem 49 stopni, w wagonie o 9 stopni mniej. Prawdziwa SAUNA, potem robi sie "SMROD i zaduch" w doslownym znaczeniu tych slow. Warto wytlumaczyc, co znaczy PLATZ KARTEN - dla mnie to nic innego jak "wagon bydlecy" z lozkami. Zadnych przedzialow, okna po jednej stronie sa zamkniete na stale, ludzi wiecej jak miejsc. Naprawde nie chce mi sie tego opisywac, wiem tylko ze przynajmniej raz w zyciu trzeba sie takim pociagiem przejechac, by docenic nasze PKP...Lata swietlne w technologii:)W zyciu wiecej nie powiem zlego slowa na nasze POLSKIE KOLEJE:)Chocby mialy kilkanascie godzin spoznienia, albo w ogole nie przyjechaly:)...jak wygladala jazda - opisze jutro i pojutrze, bo ten news, chyba robi sie ciut za dlugi:)A co dlugie, wczesniej czy pozniej sie nudzi..zatem CHWACIC:)"DO CZYTANIA" w kolejnym poscie;)


dodane 27 Jun 2007




dzien XXII (17.06.2007) Dystans dzienny: 0 km, Dystans calkowity: 2535 km - DZIEN LENIA i jego urodziny:)



Gdy skonczylem pisac wczoraj posty(bylo juz dzisiaj, pare minut po polnocy), ksiadz przynosi i stawia kolo monitora butelke z piwem! Powaga!:) Taki ksiadz! Po prostu MOC:) Krotko i prosto z mostu? Pawel!?..dzisiaj masz urodziny? Jak tak to swietujmey i pijemy:)- Za Ciebie i "TWOJ WYSCIG POKOJU" Coz mialem robic:) Po raz drugi siedzimy, jemy i rozmawiamy do pozna w nocy o kulturze, o mentalnosci o wszystkim co tylko chcialem uslyszec o Kazachstanie i ludziach w nim mieszkajacych....
Zostaje tylko 6 godzin snu, bo trzeba o 9 wstawac by na spokojnie sie wykapac, zjesc sniadanie przed msza swieta o godzinie 11stej, a potem ruszac w droge.

Juz po mszy, ale jest jedno ALE...noga puchnie coraz bardziej. Nie chcialem pisac co sie stalo, glownie dlatego, zeby nie zamartwiac i tak przerazonych rodzicow, ale, gdy teraz pisze tego posta, jestem juz zdrowy jak kon:)Otoz, gdy przed wczoraj z samego rana przekroczylem granice rosyjsko-kazachska, mialem mala "bojke i szamotanine". Bynajmniej nie z czlowiekiem, tylko z SABAKA(czyt. psem) jakiegos pogranicznika. Skonczylo sie "na lewym, noznym sierpowym" w pysk. Straty w ludziach i zwierzetach byly takie, ze pies ledwo wstal, a u mnie na nodze zostala rana cieto-klota po wbiciu zebow, ktora przycznila sie do niesamowitego bolu. Zanim dojechalem do URALSKA, bylo jeszcze normalnie, ale potem, gdy "wrzucilem na luz" noga puchla, puchla i puchla, a chodzenie stawalo sie praktycznie niemozliwe. Bolalo, chodz nie dawalem tego ksiezom po sobie poznawac. Na szescie wychodzilismy z domu tylko 3 razy - 2 razy na pizze, i raz po rower. Nie przejmuje sie faktem, ze pies mogl byc jakis chory, bo "wlasciciel" zapewnil mnie, ze ma wszystkie wymagane szczepienie i to dobra psina. Pierwszy raz mu sie tak zdarzylo....ehhh...prawda jest taka, ze niestety, rowerzysta musi byc przyzwyczajony na takie sytuacje, bo JADACY ROWERZYSTA to "smakowity kasek". Zapewne rowniez, niejednego z was, jadacego na rowerze, gonil kiedys jakis pies. W moim zyciu to juz trzecia taka sytuacja, gdy mam spotkanie III stopnia:) Do wesela sie zagoi...tym bardziej ze 1 wrzesnia ma byc slub brata:), na ktorym niestety nie bede:(ale to watek prywatny, wiec go pomijam:) Wazne, ze na pewno do tego czasu sladu po ranie nie bedzie:)


Tlumaczenie obszerne, wiec juz wszystko jasne - noga rozwalona, chodzic ciezko, moze i by jakos daloby sie jeszcze jechac na rowerze. Jednak ile sie nasluchalem o Kazachstanie z "pierwszej reki" od Ksiezy: Jana i Wojtka, to wlosy staja deba a serce pochodzi pod gardlo:) Jeszcze stepy jak stepy, ale - bandyctwo. Ponoc na poludniu jest strasznie, szczegolnie od AQTOBE do BAYQONGIR'a. Ponoc nie mialbym szans by dojechac bezpiecznie ze wszsystkim co mam do ALMA ATY. Decyduje sie na pociag.

Wiem tylko, ze bedzie kiedys wyprawa przez STEPY KAZACHSTANU - bo to jest dopiero wyzwanie!!!. Niestety mowy o ALPINIZMIE juz nie bedzie, bo by nabrac wystarczajaca ilosc wody na podroz, trzeba miec miejsce na kolejne 30 kilogramow- okolo 30 litrow. Wydaje mi sie, ze zabranie jednego i drugiego byloby by niewykonalne, choc co prawda, nie ma rzeczy niemozliwych, dlatego na razie wolalbym nie ryzykowac i nie mowic HOP:). Tym bardziej, ze szkoda byloby stracic w czasie "rabunku" sprzet alipinistyczny, na ktory czlowiek pracowal i gromadzil prawie pol swojego zycia. Czasami "dostanie" wody okazac sie moze trudne, wrecz nawet niemozliwe - dlatego lepiej jest miec jej za duzo niz za malo.

Koniec tych tlumaczen:)Koniec lania wody. DECYZJA podjeta - zostaje pociag. Pod jednym warunkiem. Bilet nie bedzie drogi i bede mogl zabrac caly swoj "bagaz", a nie ma co ukrywac - kilogramow jest mnostwo!!!
Zaraz po kolacji, jedziemy na dworzec kolejowy, sprobowac kupic bilet. Sprobowac, bo kupno biletu, wcale nie wyglada tak jak w Polsce. Np. Miejsce na pociag do MOSKWY - znalazloby sie dopiero za 2-3 tygodnie. DO ALMA ATY, na szczescie "ruch" jest mniejszy i po 2 czy 3 godzinach chodzenia od okienka do okienka, pytac, GDZIE, CO i JAK udaje sie kupic bilet - tylko dla mnie, nikt nic nie wie co z bagazem - ze soba moge miec tylko 36 kilogramow. Kupuje, bo bilet na 3000 kilometrow kosztuje rownowartosc 37 dolarow!, czyli okolo 105 zlotych! Bagaz ponoc zdaje sie w jakims okienku, ale jest jeden ZONK - nie jedzie on tym samym pociagiem co ja. A ja ze swwoja UNIVEGA nie zamierzam sie rozstawac. Tym bardziej, ze nie ma pewnosci, ze bagaz dotrze na czas i do ALMA ATY:). Wole nie ryzykowac. Sasiad z bloku ksiedza, mowi, ze po prostu trzeba najzwyczajniej w swiecie dac lapowke dla PROWADNIKA, czyli "SZEFA WAGONU". Ponoc nie wiecej jak 2000 tenge (okolo 16 $) kosztowac nie bedzie! Najzwyczajniej, bo w KAZACHSTANIE kazda rozmowe zaczyna sie od lapowki. Paragony, bilety - zapomnijcie. To inny swiat!:) POWAGA... dla mnie caly ten system, to jedna wielka porazka - wszystko to lapowki, lapowki i lapowki(jadac na wschod trzeba koniecznie znac slowo - WZIATKA-podstawowe slowo). W Kazachstanie sa "najbezpieczniejsi" kierowcy na swiecie:). Oczywiscie oficjalnie w statystykach:) Nikt nie dostaje mandatow:) Bo wszystko trafia do prywatnej kieszenie POLICJANTA, z tego tez powodu, zatrzymuja kogo sie tylko da, a jak nie znajda rzeczy, do ktorej moga sie przyczepic to stosuja sie do zasady "my mamy czas, a Ty masz?" :)W tym co napisalem, nie ma ani slowa BUJDY!!!Nie ma mandatow, nie ma kwitow, nie ma wykroczen...sa tylko LAPOWKI...Stad oficjalnie w Kazachstanie jest "bezpiecznie" na drogach. Ehhh...Dla Kazachow, ROsjan to normalne...dla mnie pozostaje tylko smiech i pukanie sie w glowe...

Bilet kupujemy okolo 22 potem musimy jeszcze jechac z ksiedzem na drugi koniec miasta do "kosciola" na budowe, gdzie zostal rower. Rozkladam go na czesci(zdejmuije kola) by wrzucic go jakos do samochodu. Do domu zajezdzamy po 23ciej. KSiadz wyciaga jeszcze z balkonu jakis gruby i dobry karton po lodowce:) Jestem zbyt zmeczony by sie pakowac, nastawiam budzik na 5 rano i ide spac...
Jestem padniety....natychmiast zasypiam

P.S. Fajne jest to, i dzieki wam za to, ze W nocy przychodzi masa SMSow z zyczeniami urodzinowymi. Co prawda odczytuje je dopiero rano, ale fakt faktem, bylo co czytac:)Jeszcze fajniejsze jest to, ze dostaje zyczenia od ludzi z UKRAINY, ROSJI, poznanych w tym roku, jak i na poprzedniej wyprawie. Wcale im nie mowilem, kiedy mam urodziny. Zapewne wszyscy Ci, ktorzy ogladali moj paszport, a prawie kazdy chce zobaczyc jak wygladaja wizy do innych krajow, ten zapamietal date 17.06 :) Milo:)


dodane 27 Jun 2007




nach ALMA ATA gehen

Wyprawa spontan, to i z pewnego powodu, jade do ALMA ATY pociagiem. 10 godzin temu, po 3 godzinach batalii na dworcu w URALSKU, udalo sie kupic bilet - bardzo tanio:) Tzn. Cale szczescie, ze w ogole sie udalo. W ALma Acie postaram sie napisac dlaczego korzystam z pociagu, a nie z roweru.

Napisze tylko, ze mam rozwalona noge - cala lewa noga jest spuchnieta wink Pozdro dla wszystkich i do uslyszenia za pare dni , bo pociag jedzie okolo 3 dni!:)


dodane 18 Jun 2007




ROCZNICA!!!10 lat!!!

Kto nie wierzy, niech uwierzy. Dokladnie dzisiaj, o godzinie 17stej minie DOKLADNIE 10 lat , od "poznania" UNIVEGI :)
Dokladnie 10 lat temu, 17 czerwca 1997 roku, w dniu moich 12stych urodzin rodzice sprawili mi prezent, zabierajac mnie do sklepu rowerowego SPORTADAM na Familijnej 1 w Bialymstoku i kupujac UNIVEGE.
DEKADA - Univega, tak jak byla piekna, tak i jest, mimo tego, ze z "oryginalu" zostala tylko rama, widelec, kierownica, mostek i sztyca podsiodlowa. Nie ukrywam, ze jest jeszcze piekniejsza:) Wszystko, doslownie kazda czesc, zostala przeze mnie kupiona i zamontowana, stad UNIVEGE znam jak nikt inny tongue jednym slowem milosc doskonala wink

ZDJECIA UNIVEGI WYKONANE podczas wyprawy DUNA SNOW LEOPARD BIKE EXPEDITION 2007 mozna obejrzec tutaj(wybrane zdjecia z poprzednich GALERII)

P.S. W ogole, rok 1997 byl chyba rokiem przelomowym w moim zyciu, bowiem 3 miesiace wczesniej wstepuja do ZHP. Od tego wszystko sie zaczelo, czyli po czesci: ZHP + ROWER = wyprawy = BALKANY 2005, KAUKAZ 2006, DUNA SNOW LEOPARD BIKE EXPEDITION 2007,....2008,....2009 wink


dodane 17 Jun 2007




SLUCHAJCIE LUDZISKA!!

na razie cos wrzucilem. Jakies posty i jakies FOTKI. Pisane w pospiechu od wczoraj. U mnie jest juz 3 w nocy, u was dochodzi dopiero POLNOC. Jutro do pokonania okolo 150-200 kilometrow. Ide spac.
Jutro wszystko poprawie - na razie "wszystko to prowizorka", choc mowi sie, ze prowizorki sa najtrwalsze tongueA posty pisane w pospiechu sa jeszcze lepsze. Ale to nie mi oceniach. Najlepsze jest to, wierzcie mi, ze napisalem teksty, a nie bylem ich w stanie przeczytac juz drugi raz. Zamykaja mi sie oczy. Jutro, tzn. dzisiaj za pare godzin, jeszcze przed wyjazdem, przeczytam je wszystkie jeszcze raz, poprawie bledy, dopisze przygody, ktore podczas ostatnich dni mialy jeszcze miejsce, a takze pare nowych luznych postow: o SMSach, patentach, usterkach w rowerze, CIALA...jednym slowem po, JUZ 23 dniach od wyjazdu z Bialegostoku, po przejechaniu ponad 2500 kilometrow, jest o czym pisac...ale na to trzeba czasu. U mnie jest go malo - bo wiekszosc idzie na pedalowanie, rozmowy i poznawanie ludzie oraz JEDZENIU i PICIU... smile Zatem do uslyszenia i tez juz idzcie spac:) dobranoc!! pozdro dla wszystkich!!


dodane 16 Jun 2007




O Pawle słow kilka..



Zachęcam Was do zapoznania się z artykułem w internetowym miesięczniku dla wędrowników "Na tropie", a w nim kilka ładnie zlożonych słów (przez dh. Sylwię Kowalczuk - drużynową 118 BDSh) o naszym kwatermistrzu.

artykuł o Pawle w cerwcowym numerze "Na tropie"

ZRODLO: www.info8.w.duna.pl

A od siebie napisze tylko, ze artykul(wywiad?) napisala moja kolezanka tongue, wiec moze troche przesadzila wink


dodane 16 Jun 2007




ZDJECIA

NOWE FOTKI
Kazachstan
ROSJA 2
ROSJA - Borisoglebsk
ROSJA - Borisoglebsk-STREET RACING
ROSJA 1
Przyczepka
UKRAINA 4
STARE
UKRAINA 3
UKRAINA 2
UKRAINA 1
Warszawa


dodane 16 Jun 2007




dzien XIX (14.06.2007) Dystans dzienny: 99 km, Dystans calkowity: 2395 km - koczowanie pod granica

"wstaje o 7.30 rano, bo slonce juz tak grzeje, ze nie ma sie gdzie schowac - w namiocie jak w piecu i szybko trzeba wychodzic, bo w srodku duszno i goraco. Zapomnialem wczesniej napisac, ze ROSJA od SARATOWA zaczyna przypominac, klimat KAZACHSTANU w wersji SOFT:) tzn. gdzie nie spojrzysz masz rowniutki teren, ale trawa juz "podchodzi" pod kolor zolto-brazowy, niz pod soczysty zielony(nazywac to pustynia, to lekka przesada, ale oaza, nazwac tego tez nie mozna). W ciagu dnia, naprawde nie ma sie gdzie skryc. W dwoch slowach: "lampa i patelnia". Spalem nad samiutkim jeziorkiem, wiec jeszcze raz, dla orzezwienia, ide sie rano wykapac:) Tradycyjne sniadanko, wsiadanko na rower i jazda do granicy. O polnocy bede mogl przekroczyc granice wink
Pojawia sie mala obawa - co do mojej wizy - mam BIZNESOWA, a na biznesmena nie wygladam. Ba....nawet na normalnego czlowieka tongue Pani pracujaca w biurze, przez ktore udalo sie uzyskac wize, powiedziala mi, ze mam 50/50 % szans, ze mnie przepuszcza lub NIE...coz robic... JEST RYZYKO JEST ZABAWA, lub wersja dla starszych - KTO NIE RYZYKUJE, TEN NIC NIE MA:)...Ale o przekroczeniu granicy zaraz...

Do granicy docieram o godzinie 14stej(czasu rosyjskiego, pod granica kazachska przestawiam zegarek na 15sta) i nie mam nic do robioty poza czekaniem. Najpierw zaczynam od znalezienia jakiegos cienia przy drogowskazie informujacym o przejsciu granicznym, ktore wyglada doslownie jak PUNKT SKUPU ZYWA, albo wersja dla wegetarian PUNKT SKUPU RUNA LESNEGO, potem przygotowuje posilek i zaczynam jesc - przez dlugie 2 godziny, zeby jakos "zabic" czas:)....Potem TIRowcy proponuja przylaczenie sie do wspolnej herbaty, oczywiscie korzystam smile I tak dzien mija do 22.30. Bylem przekonany, ze
wytrzymam do godziny 24, kiedy to bede mogl przekroczyc granice,ale komary, malo mnie nie "zadzgaly", wiec szybko rozstawiam namiot i bedac w "bezpiecznym pomieszczeniu" przez moskitere, pokazuje KOMAROM srodkowy palec, ze moga mnie "pocalowac w 4 litery" i ide spac:)


dodane 16 Jun 2007


<< Previous 1 2 3 4 5 6 Next >>