Kirgizja

Heja!

Siedze wlasnie, w kafejce internetowej w OSZ, ostatnim duzym miescie, na poludniu KIRGIZJI. Za 2, max 3 dni powienienem dotrzec pod PIK LENINA i zapewne wtedy na 2-3 tygodnie urwie sie kontakt( Ponoc nie bedzie zasiegu). Wszystko zalezy od tego, ile bedzie trwala akcja:).

Za godzine, odbieram pozwolenie, na poruszanie sie w strefie przygranicznej za ktore zaplacilem 25$ + 25 $ lapowki!. O lapowkach, moze kiedys wiecej napisze, ale rosja, kazachstan i kirgizja to kraj lapowek - wierzcie mi lub nie. Musialem dac lapowke, poniewaz na wydanie takiego pozwolenia czekac sie 15 dni o ile nie zgubia Twoich dokumentow, a tak "przyspieszona" procedura trwa niecale 24 h:)...

Pozdro i do uslyszenia kiedys tam...


dodane 04 Jul 2007




12

12


dodane 27 Jun 2007




Tydzien w ALMA ACIE...

DLUGO?TAK!, ale niestety musze czekac na WIZE wjazdowa do TADZYKISTANU, ktora jutro odbieram:) i jutro tez mam zamiar wjechac do KIRGIZJI, co prawda to ponad 200 kilometrow, ale bede probowal.

Przy okazji byl to jeden z najfajniejszych tygodni w zyciu, bo mialem okazje poznac kapitalna osobe, jaka jest KSIADZ JOZEF!:)Teraz nie mam czasu sie rozpisywac, umieszcze tylko fotke Ksiedza oddajaca po czesci jego fajny charakter, ktory bardzo mi odpowiada wink FOTA w CZYTAJ WIECEJ...

P.S. Ksiadz z 15sto letnim "stazem". Chyba najfajniejszy Ksiadz jakiego znam wink Jutro to bedzie czytal, wiec pozdrawiam:)


dodane 27 Jun 2007




dzien XXXI (26.06.2007) Dystans dzienny: 0 km, Dystans calkowity: 5535 km

pierogi, pierogi, pierogi i jeszcze raz pierogi. Oczywiscie ruskie. Od paru dni - na sniadanie i na obiad jemy tylko pierogi ruskie. Wlasnie znowu jestem nimi najedzony:)Trradycyjnie pobudka o 7.30, nastepnie odczytywanie brewiarza i calutki dzien wolny. Jeden z nielicznych dni, w ktorych ksiadz naprawde nigdzie nie musi jechac - calkowity luz:)
Kolacje u Panstwa "ATASZOW" do pozna w nocy, nie pozostla obojetna dla oranizmu. CAly dzien spalem od 12stej, az do 17stej.
Kiedy znowu gotowalismy pierogi.
Zaraz msza, potem mamy isc na jakies wzgorza, troche pochodzic. W Kazachstanie caly czas goraco, minimum 30 stopni, nawet w nocy jest cieplo.
Przyznam sie szczerze, ze strasznie mi sie podoba fakt, ze wyprawa jest nie tylko dla ciala(rower), ale takze ducha(spotkania z polskimi ksiezmi:) Czlowiek naprawde duzo sie uczy...ale wlasnie po to sie jedzie na rowerze...:)


dodane 27 Jun 2007




dzien XXX (25.06.2007) Dystans dzienny: 0 km, Dystans calkowity: 5535 km

pobudka 7.20. O 7.30 mam byc u ksiedza na wspolna modlitwe - pierwszy raz w zyciu "odczytuje" brewiarz:)Czego to czlowiek sie nie nauczy na wyprawie. To jest caly urok podrozowania!
Sniadanie, i ponownie przepyszne pierogi ruskie, ale najbardziej ruskie, jakie tylko moga byc, mimo, ze jestem w Kazachstanie:)Najlepsze jest to, ze za pol kilograma placi sie tylko rownowartosc naszych 2,3 zl. Jutro rano znowu biegne na zakupy, bo jestem nimi zachwycony - niebo dla podniebienia:)

Mam wolny dzien. Ksiadz jedzie odprawiac msze do jakis PASIOLKOW, wiosek, a ja zostaje w Talgarze. Czyszcze rzeczy po wyprawie na PIK TALGARA, powoli zaczynam sie pakowac. Raz w tygodniu do ksiedza, przychodzi PANI GOSPODYNI, sprzata wszystko co sie da, a takze przygotowuje jakies jedzenie na kolejnyc pare dni. CHwile ze soba rozmawiamy, bardzo mila kobieta, po czym kazdy wraca do swoich "obowiazkow".

Na wieczor dostajemy z ksiedzem prywatne zaproszenie, od POLSKIEGO ATASZA przy POLSKIEJ AMBASADZIE w ALMA ACIE na herbate/kolacje do jego domu:) Dostajemy, poniewaz "posrednio" znam jego syna, a na dodatek normalnie(czyt. prywatnie) mieszka w Bialymstoku:)I juz jest powod do spotkania:)
Poniewaz Ksiadz pojechal na msze za ALMA ATE, po przeciwnej stronie Talgaru - umawiamy sie, ze dojade do centrum na rowerze, tam sie jakos spotkamy i razem pojedziemy na spotkanie. Tak tez robimy, tylko nie mozemy sie znalezc przez ponad 1,5 godziny. Zamiast byc punktualnie o 20stej, zachodzimy na 21wsza. Wychodzimy dopiero o 1 w nocy!!!Co tu duzo pisac, prawdziwa polska goscina i prawdziwe polskie jedzenie, tzn. produkty kazachskie - przygtowane i podane w polskim stylu:) Schabowe kotlety, jajka w majonezie, sledzie, wedliny, ser:) Czulem sie jakbym bym w Polsce:) Milo - bardzo milo!:) Prawdziwa goscina, a przyjecie jak dla prezydenta:) Dziekuje! (Damian!, jezeli to czytasz, to wiedz, ze masz fajnych rodzicow:)

Zanim jednak przepedalowalem 35 kilometrow do Alma Aty i nastepnie 20 km po stolicy to caly dzien chcialem pisac zalegle posty. Chcialem, bo napisalem tylko trzy pierwsze, za pierwsze 3 dni i wylaczyli prad, gdy byl juz gotowy OBSZERNY tekst za dzien 19 czerwca 2007. Juz mialem palec na klawiszu "CTRL" i drugi palec zmierzal w kierunku literki "S", czyli skrotu klawiszowego do zapisywania danych w pliku. I akurat, gdy palec byl doslownie milimetr, mini czy nano sekunde od klawisza "S" by zapisac tekst - KAZACHY zrobily nazlosc Polaczkowi i wylaczyli prad..Ehhh...dlugi, pisany przez 40 minut tekst, poszedl "w kosmos".
Myslalem, ze wysiadly korki/bezpieczniki, ale Pani GOSPOSIA mowi, ze to normalne - czy sie dziwie?:) nie...to KAZACHSTAN:) Nie trzeba ogladac filmow PANA BAREI by sie smiac..wystarczy przyjechac tutaj:)

Co tu wiecej pisac, milo sobie spedzam czas w Kazachstanie, na razie czuje sie bardziej, jakbym byl na wczasach, niz na "ekstremalnej" wyprawie:) Poznaje kraj, nowych ludzi, a wszystko na tle pieknych gor TIEN SHANU!!!!!!!Czy mozna chciec wiecej? Niestety tak - gor wysokich...ktore czekaja i musza poczekac, dopoki nie odbiore wizy do Tadzykistanu - wtedy wsiadam na rower i juz pozostanie tylko spinac miesnie, wciskac w pedaly ile sil i jechac, jechac - byle do przodyu, prosto do celu, po marzenia:)


dodane 27 Jun 2007




dzien XXIX (24.06.2007) Dystans dzienny: 0 km, Dystans calkowity: 5535 km


U mnie dochodzi, wlasnie godzina 23, u was dopiero 19sta. Dobrze miec w zegarku, mozliwosc ustawienia dwoch czasow - nie trzeba sie meczyc przy liczeniu i odejmowaniu 4 godzin od czasu ALMAtynskiego, by wiedziec, kt. godzina jest w Polsce:)

Czemu, zycie piekne jest?:) Dzisiaj wrocilem z gor. Wrocilem, gory nie zdobylem, a w kosc dostalem, jak nigdy, od zadnej innej gory. Wlasnie za to je kocham. Ucza szacunku, respektu, pokory i wyobrazni, a przede wszystkim daja do myslenia! Pokazuja jak maly jest czlowiek wobec "zywiolu".

Siedze, sobie w "swoim" pomieszczeniu, gdzie spie, gdzie stoja trzy, swietnie komputery. Tylko wybierac, na ktorym chce sie pracowac i pisac posty:) Ja wybralem pierwszy lepszy z brzegu, od okna - jak sie potem okazalo - najlepszy:)
Co prawda internetu nie ma, ale to co napisze - wrzucam na pendrive'a i ide 20 krokow, do ksiedza Jozefa, u kt. jest komp z dostepem do neta:). Co tu wiecej pisac? Aha..jeszcze to, ze na 99% zostaje w ALMA ACIE - w Talgarze. Jak to zostaje skoro SNIEZNY LEOPARD czeka?:) Otoz zostaje po zakonczeniu wyprawy.... Czyli 28 czerwca, za 3 dni odbieram tadzycka wize i jade na podboj swoich gor wysokich - PIKOW - LENINA, KORZENIOWSKIEJ, KOMUNIZMU, POBIEDY, KAN-TOO(lub jak kto woli CHAN TENGRI):)by za 2-3 miesiace powrocic do Talgaru! Po co? Bynajmniej, nie po to by sie obijac. Ale po to by pomagac ksiedzu, we wszystkim w czym tylko bede mogl pomoc(czyt. chlopak od "czarnej roboty" :) ) Bedzie to pewnego rodzaju wolontariat, o kt. chyba prosi kazdy ksiadz na wschodzie swojego przelozonego, by ten przyslal mu kogos... Zeby zrozumiec, trzeba tu przyjechac i zobaczyc o co chodzi:) Na pewno nie jest tutaj jak w Polsce:)Co ja z tego bede mial??:) Zyjemy w swiecie kapitalizmu, wiec to pytanie musi pasc:) Otoz, ALMA ATA (czyt. TALGAR) jest cudownym miejscem wypadowym w TIEN SHAN i PAMIR, nawet Himalaje. Do Kirgizji mam 80 kilometrow, do Chin niewiele wiecej. Gdzie, nie spojrzysz - tylko gory, gory i gory!A jak nie GORY to mozliwosc zwiedzania swiata - Kirgizja, Chiny, Pakistan, Turkmenistan, Uzbekistan - stad wszedzie tylko kilkaset kilometrow. Jak tu sie nie cieszyc?:) CHodzi o to, ze przez 3-4 tygodnie bede charowal jak wol, by potem wyskoczyc na 2 tygodnie w gory! Na podobnych zasadach, przez calutki miesiac w 2005 roku, razem z kolega bylismy w Tatrach Slowackich- 5 dni charowki, 2 dni tylko dla siebie - czyli dla gor, ale bylo pieknie:) Zaplata za "SPRZATANIE TATR", czyli za to czym byla nasza praca, bylo to, ze za calkowita darmoche mielismy - spanie, jedzenie, mozliwosc bycia w gorach - nawet w czasie nielekkiej pracy:)Czy mozna chciec wiecej?!

Druga, rownie wazna rzecza jest, fakt, iz bedzie mozliwosc nauczenia sie rosyjskiego w PRAKTYCE. Bedac przynajmniej 2-3-4 (zalezy ile czasu zostanie po poworcie z wyprawy, przed koncem urlopu dziekanskiego) miesiace, nie ma szans, by sie go nie nauczyc:) "Po prostu nie ma szans by sie nie nauczyc" - musi sie udac:) Tym bardziej, ze teraz i tak juz "MNOGA PONIEMAJU, ALE NIE MNOSZKA GAWARI" (czy jakos tak:). Wydaje mi sie takze, ze znajac biegle jezyki: angielski i moze niedlugo rosyjski, otwieram sobie droge do poznawania prawdziwych alpinistow? Skad ten wniosek? Otoz, kazdy wie, ze jednymi z najlepszych alpinistow na swiecie sa "SOWIECI"(Rosjanie, Kazachowie) oraz WLOSI, SZWAJCARZY. Znajac biegle oba z tych 2 jezykow, nie bedzie zadnych barier jezykowych, by dogadac sie z jednymi i drugimi:) Akurat, w moim przypadku z angielskim jest jak z polskiem(chyba nie najgorzej:), wiec zostaje juz tylko rosyjski i CHWACIC:) Wtedy moglbym nawet pomyslec o poszukaniu klubu wysokogorskiego w Alma Acie, czy Biszkeku - to juz bylby tylko maly krok od "zalapania" sie w przyszlosci na prawdziwa, wysokogorska wyprawe z najlepszymi wsrod najlepszych.

TRZECIA, najmniej wazna, ale takza istotna rzecza jest fakt, ze ksiadz JOZEF, ma mnostow znajomych, takze "starych" parafian porozrzucanych po KIRGIZJI, KAZACHSTANIE, znalazlo by sie takze paru w CHINACH i TADZYKISTANIE, czyli w razie czego kolejne, miejsca wypadowe w gory:) Jednym slowem, jeszcze kawalek i za pare lat uda sie moze dotrzec w HIMALAJE, ale to dopiero za pare lat...najpierw SNIEZNY LEOPARD...chodzi o to, ze juz mam jakis punkt zaczepienia, ze za "smieszne" pieniadze bedzie mozna sobie podrozowac. Nie bedzie to juz 6000-7000 kilometrow, tylko maksymalnie 500 kilometow. DUZA ROZNICA!!!Smieje sie z Ksiedzem, ze jest jako Polak - "WETERANEM", jzeli chodzi pobyt w Kazachstanie - bo, az 11 lat na misji. Chyba nie ma tutaj takiego drugiego Polaka z polskim paszportem, ktory tak dlugo tutaj by sluzyl, badz pracowal!?Przez tyle lat, "poznalo sie" troche ludzi i swiata...o czym Ksiadz opowiada - a wszystkie uwaznie slucham, moze cos sie przyda:)


Jak widzicie, na razie wszystko uklada sie, jak w filmach z happy endem, tylko wsiadac na rower i jechac dalej w goru...po marzenia:)W najwspanialszych snach nie myslalem, ze tak bedzie - po prostu miazga!:)


dodane 27 Jun 2007




dzien XXIX (24.06.2007) Dystans dzienny: 0 km, Dystans calkowity: 5535 km

5.50 rano. Wczesnie! Prawdziwa katorga by wstawac tak wczesnie. Ale jak sie spi NIELEGALNIE, bez zadnyc papierow pod chata parku narodowego, to lepiej zwijac sie lepiej przed przyjazdem PANA LESNICZEGO, co by mogl wpakowac pare sztrafow, mandatow czy innych kwitow, za kt. trzeba bedzie slono placic:) Jednak pod latarnia najciemniej i na szczescie noc mija spokojnie - nikt "z parku" nie przyjezdza, a ja sie zwijam przed spotakniem kogolwiek:)Pakuje sie i ruszam w droge - niestety droge blokuje mi rwacy potok - nie jest gleboki - maksmyalnie 1 metr, ale szeroki na 15 metrow. Przechodze go w miejscu, w ktorym przejezdzalem go z "Jezusem" na jeepie. Miejsce wydaje mi sie najbezpieczniejsze. Wszystko co mam w kieszeniach wkladam do plecaka. W reku mam tylko buty, ktore bede chcial nalozyc po przejsciu potoku. Strumyk, jezeli tak to moge nazwac, przekraczam w klapkach. Wchodze do wody - ide...glebokosc- najpierw po kostki, po kolana, gdy woda dochodzi pod pas - sila splywajacej w dol wody, jest tak wielka, ze mnie przewraca i zaczynam plynac z pradem. Jednym slowem stracilem przez chwile kontrole i z calym plecakiem jestm w wodzie. Cale szczescie dzieje sie to doslownie metr od brzegu, wiec jakos udaje mi sie wydostac z LODOWATEJ, GORSKIEJ WODY. Wszystko jest mokre, do tego widze tylko jak odplywaja moje klapki. Przybywa mi z kolejnych pare kilogramow od mokrych rzeczy - teraz plecak wazy jak nic ponad 30 kilogramow!. Rozpakowuje plecak i wybieram co suchsze = ubieram sie i co robic - w strone cywilizacji. Jest 7 rano - powoli za gor wylania sie slonce. Dzieki temu nie odczuwam zbytnio zimna. Talgar niepokonany, ale kazdy wie, ze porazka daje jeszcze wiekszego kopa motywacji, niz sukces - przynajmniej dla mnie:) Wiem, tylko ze na pewno tu wroce. Nie wiem jeszcze czy za 2 dni, czy po zakonczeniu wyprawy. Tym bardziej, ze juz znam droge, jak dotrzec na lodowiec. Co prawda to 40 kilometrow w jedna strone i 5 kilometrow w pionie, ale jak ktos zobaczy PIK TALGARA...to wie, jakie bedzie kolejne wyzwanie, ktoremu trzeba bedzie stawic czola!!!
Mijam ZAPORE, dochodze do jeziora ISSYK do ktorego podwiozl mnie pare dni wczesniej Ksiadz. Stoja dwie BeeMki(czyt. BMW), kolo nich czworka ludzi - dwoch facetow, dwie kobiety, ktorzy machaja do mnie i zapraszaj na "impreze".
Po 2 nocach w gorach nie odmawiam:) Impreza okolo 30 minutowa, a 1 x 0,5 l znika momentalnie. Przyznam sie szczerze, ze boje sie by nie pomyslano, ze wyprawa to jakas libacja. Rozmawialem na ten temat z ksiedzem i cale szczescie ma takie samo podejscie do sprawy jak ja. Juz tlumacze o co chodzi. W Polsce, wielu rzeczy nie jadam na co dzien, bo nie lubie- sloniny, szczypioru, zsiadlego mleka, ale takze i alkoholu. Po prostu nie przepadam. Na wyprawe jest jednak inaczej. Jakims cudem, wszystko to przechodzi jakos przez gardlo, a spozywanie tego wszystkiego traktuje jako poznawanie kultury. Kazdy wie, to co wielokrotnie powtarzalem - nie chce poznawac kraju przez ksiazki i muzea - tylko przez ludzi. A by ich poznac, oraz ich kraj, trzeba robic, jesc to co oni.


dodane 27 Jun 2007




dzien XXVIII (23.06.2007) Dystans dzienny: 0 km, Dystans calkowity: 5535 km

DZIEN GOR - jeszcze kiedys napisze:)


dodane 27 Jun 2007




dzien XXVII (22.06.2007) Dystans dzienny: 0 km, Dystans calkowity: 5535 km

pobudka - standardowo o 7 rano. Krotka modlitwa z ksiedzem i wracam do siebie sie pakowac. Po zapakowaniu waze swoja waga, ile kilogramow bedzie mi dane niesc - waga pokazuje 27 kilogramow + potem dojda jeszcze 4 litry wody. Takze standard.
Ani za duzo, ani za malo. Choc chcialoby sie miec maksymalnie polowe, niestety te 30 kilogramow to niezbedne rzeczy, bez ktorych czlowiek sie w gorach nie obejdzie:(.

Piatek, wiec na sniadanie gotowane jajca:) Potem ksiadz wiezie mnie swoim samochodem do wioski ISYK, potem jeszcze serpentynami 700 metrow w pionie nad jezioro o tej samej nazwie. Stad zaczyna sie, juz tylko piesza wedrowka.
Robimy jeszcze pare wspolnych zdjec i kazdy jedzie w swoja strone - ksiadz do jakis wiosek odprawiac msze, ja w strone PIKU TALGARA.
Po 20stu minutach, jedzie JEEP - akurat czlowiek o kt, wspominal KSIADZ. Zatrzymuje mnie i pyta, gdzie sie wybieram, czy mam pozwolenie na poruszanie sie po ALMATYNSKIM PARKU NARODOWYM.
Pytanie retoryczne, bo widzi przeciez, ze ide sam z wielkim plecakiem, bez przewodnika.


dodane 27 Jun 2007




dzien XXVI (21.06.2007) Dystans dzienny: 0 km, Dystans calkowity: 5535 km

Jestem u Ksiedza - Ksiadz jest szefem, Ksiadz dyktuje warunki, Ksiadz uklada plan dnia:) Brzmi strasznie, ale kto mnie zna, ten wie, ze lubie byc w grupie, gdzie jest jasno okreslony LIDER, ktory naprawde jest liderem - nie tylko z nazwy. Bardzo mi to odpowiada.
Dzien zaczynamy od mszy swietej, po polsku, oczywiscie:) Nastepnie, nawet nie jemy sniadania, bo Ksiadz Jozef, ma "zaproszenie" na KAZACHSKA STYPE w trzecia rocznice smierci swojej bylej parafianki, organizowanej przez jej najblizsza rodzine. Oczywiscie Ksiadz zabiera mnie ze soba i dzieki temu dalej poznaje Kazachstan - od kuchni, przez ludzi, ale cudownie, w sercu jestem rad i wesol, szczesliwy, mimo tego, ze to stypa:)
Niestety wysiadl akumulator w "audicy" Ksiedza, wiec przyjezdza po nas gospodarz, organizator "imprezy". Jedziemy, zajezdzamy.
W ogrodzie stoi dlugi stol z przygotwana duza iloscia miejsc dla "gosci"? Dzieci - wnuki zmarlej bawia sie, krzycza , ganiaja sie miedzy soba, nie zdajac sobie sprawy co to za "uroczystosc". Sa juz 2 babcie - siostra i kolezanka zmarlej, dzieci, wnuki - cala rodzina - prawie wszyscy co maja byc. Siadamy, by zaraz wstac na modlitwe za zmarla. Po wszystkim juz siadamy i zaczyna sie "podawanie" do stolu. Dania przygotowane przez synowa zmarlej - standardowe, kazachskie dania, jakie na co dzien je sie w kazachskim domu. Znowu jestem szczesliwy, bo takich dan w Polsce nie dostane, a widze jak wyglada kazachska stypa, jak sie zachowuja Kazachowie- poznaje ich kulture, zachowanie, mentalnosc:) Praktycznie nikt nic nie mowi, jak potem Ksiadz mi mowil, to bardzo dobra rodzina i stypa byla na "najwyzszym poziomie kultury".
Na poczatku, od razu po modlitwie, otworzono butelke z winem i wszystkim polano po jednej i jedynej lampce wina. Po to by bo paro minutowym wspomnieniu zmarlej wzniesc za nia "toast".
Nic wiecej nie moge napisac, bo potem poza jedzeniem nic wiecej sie nie dzialo. Dla czesci dan, zrobilem zdjecia - mozna poogladac w GALERII:)

Wracamy do "siebie" i wtedy dostrzegam, ze w moich oknach, z chmur wylaniaja sie GORY. Lece do Ksiedza i pytam co i JAK - co to za gory, jak sie nazywaja. PIEKNIE!! Slysze nazwe - PIK TALGARA - wedlug roznych map 4973 m.n.p.m wedlug innyh 5005 m.n.p.m. Ksiadz pokazuje mapy, jako wielbiciel gor i roweru - wcale mi sie nie dziwi. Szybko sie dogadujemy:) "Nadajemy na tych samych falach". Ksiadz chce mi pomoc. Jedziemy do nadlesnictwa, potem do jakiegos urzedu by uzyskac wszelkie informacje o gorze. O mozliwosci jej zdobycia, jakie sa szanse, czy wymagane sa pozwolenia. Nikt nic nie wie - normalne - WSCHOD. Uzyskujemy szczatkowe informacje, ktore i tak juz wiemy. Po wszystkim probujemy zalatwic dla mnie "rejestracje" w jakims urzedzie, a raczej paru urzedach. Napisane, ze urzedzy otwarte od 9 do 15, ale po poludniu nigdy nie ma przelozonych pracownikow, ktorzy tak jak szefowie, po prostu "leja" na wszystko i zamykaja duzo, duzo wczesniej urzad. Nie zwazajac na obywateli, ktorym maja pomagac. SZOK!!

Wracamy na obiad, po ktorym jedziemy do ALMA ATY - rozstajemy sie przy Kurii Biskupiej - Ksiadz jedzie zalatwiac swoje sprawy, ja swoje. Musze zdobyc wize do tadzykistanu, wiec nie ma chwili do stracenia, jade daleko daleko, prawie za miasto do dzielnicy BAGANASZYL, gdzie, na ulicy SANATORNAYA znajduje sie ambasada/konsulat Tadzykistanu. W Ambasadzie skladam wymagane, niezbedne dokumenty do uzyskania wizy- wypelniona ankiete, zdjecie, ksero paszportu, 50$. Za 7 dni - 28 czerwca wiza ma byc gotowa. Mozna to bylo zalatwic w 2-3 godziny, ale wtedy nalezaloby zaplacic 100$. Niestety, dotychczas na same wizy, "poszlo" 40% budzetu wyprawy - okolo 1500 zlotych(nie pamietam, teraz dokladnej kwoty) i nie moge sobie pozwolic na placenie jeszcze wiekszych kwot!Stad decyduje sie cierpliwie poczekac. Co prawda gory nie uciekna, ale sezon gorski, w PAMIRZE i TIEN SHANIE, wlasnie sie rozpoczyna. Mowi sie trudno i zyje sie dalej, zycie jeszcze dlugie, mam nadzieje, ze go nie zabraknie na realizacje wszystkich marzen:)

Z Ksiedzem jestem umowiony o 18stej w KOSCIELE na drugim koncu miasta. Dokumenty zlozone, wiec wsiadam na rower i jade:) Sluze do mszy, ktora celebruje po rosyjsku ksiadz ze Slowacji, a wspolcelebruje ksiadz Jozef. Po mszy, do zakrystii przychodzi Polka - Justyna, ktora przyjechala na dwuletni wolontariat misyjny dla swieckich. Razem z Justyna i Ksiedzem idziemy do Koreanskiej restauracji na godzinna pogawedke:) Milo sobie porozmawiac po polsku w doborowym towarzystwie, bedac 6000 kilometrow do Polski i jeszcze wiecej od swojego domu. Dzieki takim spotkaniom, nie odczuwa sie samotnosci, a morale zostaja na wysokim poziomie;)
Do TALGARU wracamy dopiero o 23ciej. Ksiedzu mowie, ze chcialbym isc na PIK TALGARA. Nie ma zadnych zastrzezen. Mam jego aprobate. Pokazuje mi swoje fotki, z trekingu w strone piku. Opowiada o czlowieku, lesniczym, ktory pilnuje parku, sprawdza czy ma sie pozwolenie na wejscie do parku, czy idzie sie z przewodnikiem!!. Mowi, ze to bardzo wierzacy czlowiek i jak tylko mnie "zlapie", mam mu powiedziec cala prawde co do moich zamiarow. Jak zobaczy, ze "sciemniam" to moge zapomniec o wyjsciu w gory. Ponoc lubi Polakow, i bardzo dobrze znal bylem Ambasadora w kazachstanie - Pana Zdzislawa Nowicikiego:)Lubi Polakow, bo jako Czeczeniec z krwi i kosci, wie ze nasz narod wspiera jego rodakow. Siadamy do komputera i staramy sie poszukac jakis relacji z innych wypraw na pik TALGARA. Nie znalezlismy nic po polsku, wszystkie informacje uzyskujemy ze stron angielkskojezycznych, co nie jest niczym trudnym:)Informacje szczatkowe, ale wystarczajace

Jest 3 w nocy - jeszcze prysznic i szybko spac...Dobranoc - pakowac bede sie jutro. CUDOWNIE - jutro, tzn. juz dzisiaj ide w gory!!!


dodane 27 Jun 2007


<< Previous 1 2 3 4 5 6 Next >>